Recenzja: Mój drogi bracie...


Riyoko Ikeda to ceniona autorka klasycznych mang z gatunku shoujo. Jedna z jej najbardziej znanych serii to Róża Wersalu (Lady Oscar), ale dla polskiego czytelnika to tytuł Aż do nieba jest ważny, jak nie ważniejszy, ze względu, na to, że była to pierwsza manga przetłumaczona (i wydana) na nasz rodzinny język. Po tylu latach doczekaliśmy się kolejnej pozycji na naszym rynku tej utalentowanej kobiety. Mowa oczywiście o Moim drogim bracie... (Oniisama E), wydanym dzięki wydawnictwu JPF.


Akcja skupia się wokół Nanako Misonoo, która rozpoczyna naukę w prestiżowym liceum żeńskim. Tam dowiaduje się o stowarzyszeniu Sorority, ekskluzywnym zrzeszeniu dziewcząt, podobnym do tych z amerykańskich uniwersytetów. Przy rekrutacji brane są pod uwagę przede wszystkim takie aspekty jak pochodzenie, majętność, wygląd, zachowanie i wyniki w nauce, wszystko po to, aby wyłonić najlepsze kandydatki. Dziewczyny, którym uda się dostać do Sorority, mogą liczyć na specjalne względy w szkole, pomoc i opiekę starszych koleżanek, zaproszenia na przyjęcia i bankiety oraz znajomości z odpowiednimi chłopakami. Nic dziwnego, ze wiele z uczennic zrobiłoby wszystko, aby tylko zostać dostrzeżonym przez członkinie zgromadzenia. Bohaterkę mangi niewiele interesuje cały ten konkurs, sama doskonale zdaje sobie sprawę, że to nie jej świat, nie ma ani bardzo bogatych, ani wpływowych rodziców, sama również nie uchodzi za ideał piękna. Wszystko zmienia się, gdy zostaje ona niespodziewanie wybrana na jedną z kandydatek. Wtedy właśnie zaczynają się problemy Nanako, zazdrosne koleżanki zaczynają ją prześladować, a sama bohaterka zostaje wplątana w skomplikowane relacje i intrygi, rozgrywające się pomiędzy popularnymi uczennicami. Swoje przemyślenia i troski, dzieli ona listownie z mężczyzną, którego nazywa "braciszkiem".


Jako, że akcja rozgrywa się głównie w żeńskiej szkole, poznajemy różne dziewczęta. Trójka z nich zasługuje na szczególną uwagę, bo właśnie one uchodzą za szkolne gwiazdy. Pierwszą z nich jest Fukiko Ichinomiya, zwana przez koleżanki panną Miyą. Piękność o pełnym ustach stwarza wrażenie uosobienia dobra i elegancji, pełni funkcję przewodniczącej samorządu uczniowskiego, a dodatkowo jest założycielką Sorority. Kolejną postacią jest Kaoru Orihara, nazywana "księciem Kaoru". Wysoka, wesoła i towarzyska chłopczyca, uczęszcza do tej samej klasy co główna bohaterka. Starsza od swoich koleżanek, z powodu choroby musiała na jakiś czas opuścić szkołę. Jej szczera aparycja, dojrzały, ale chłopięcy wygląd sprawia, że ludzie się do niej garną. Ostatnią z popularnej trójki jest Rei Asaka znana jako panna Saint-Just (przydomek inspirowany Louisem de Saint-Justem, który był francuskim rewolucjonistą). Bujna fryzura, męska sylwetka, zamglony wzrok i miłość do muzyki sprawiają, że do postaci wzdycha sporo fanek. Aura tajemnicy i melancholijność jaką roztacza Rei fascynują nawet główną bohaterkę. 


Oprócz wyżej wymienionej trójki, przyjdzie nam lepiej poznać koleżankę z klasy Nanako - Mariko Shinobu, jest to czarnowłosa dziewczyna o krwistoczerwonych ustach i wyglądzie Kleopatry, zdeterminowana aby dostać się do Sorority. Od pierwszych dni, stara się zaprzyjaźnić z główną bohaterką i skupić na sobie całą jej uwagę. Odważna, nieco pyskata, wie czego chce i dąży do tego za wszelką cenę, nie ufa mężczyznom.
"Płci brzydkiej" w mandze nie uświadczymy za wiele. Jedynie tytułowy braciszek i jego przyjaciel przewijają się od czasu do czasu, a także ojciec Nanako. Są oni jednak bardziej związani z intrygami dziejącymi się w szkole, niż by to się mogło na początku wydawać.

O samej głównej bohaterce nie można za wiele napisać. Jest urocza, dziewczęca, ale w całej tej historii zagubiona i dość bierna. Sprawie raczej wrażenie obserwatora, który stoi z boku i pomimo, że stara się coś zrobić, nie zmienia to przebiegu akcji.



Fabuła na początku wydaje się nieskomplikowana, ale już po kilkunastu stronach możemy dostrzec dziwne zachowania i relacje pomiędzy bohaterami. Każdy skrywa jakieś tajemnice, urazy, obawy i obsesje. Obserwujemy, jak z pozoru wyidealizowane postaci, z trudem tłumią w sobie emocje, nagromadzone przez lata. W trakcie czytania, napięcie staje się coraz bardziej wyczuwalne, czytelnik ma świadomość, że łatwo w takiej sytuacji o tragedię. Dodatkowo autorka świetnie wykreowała obraz żeńskiej szkoły, w której rządzą niezależne, ambitne, ale i zdolne do wszystkiego młode kobiety.


Manga porusza wiele poważnych tematów takich jak uzależnienia, zmaganie się z chorobą, samobójstwo i miłość pomiędzy kobietami. Wątek yuri nie jest jednak zbyt mocno zarysowany i nie doczekamy się scen mocniejszych niż niewinny pocałunek. Przedstawione jest to bardziej jako romantyczne uczucie, mieszające się z podziwem i fascynacją do starszych koleżanek. Może teraz takie motywy nie wydają nam się zbyt oryginalne i nowatorskie, ale w 1975 roku, gdy manga została po raz pierwszy wydana w Japonii, musiała ona wzbudzać wiele kontrowersji.

Historia przepełniona jest sporą dawką patosu i teatralnego dramatyzmu, który w odbiorze nie każdemu może przypaść do gustu. Najlepiej podejść do tego z lekkim przymrużeniem oka i dystansem. Napiętą atmosferę rozładowują wątki komediowe, dzięki czemu czytelnik może złapać trochę oddechu przed kolejną intrygą.


Od strony graficznej manga prezentuje się naprawdę ładnie. Styl Riyoko Ikedy jest wyrazisty i charakterystyczny dla klasycznych tytułów z nurtu shoujo. Bohaterowie są piękni mają bujne, rozwiane włosy i rozmarzone, błyszczące oczy z mocno zarysowanymi rzęsami. Większość dziewczyn wygląda słodko, ale trochę zdziwił mnie wygląd Rei i Kaoru, które przypominają bardziej mężczyzn, zarówno pod względem aparycji jak i zachowania.
Na poszczególnych kadrach sporo się dzieje, wypełnione są one wieloma detalami, upiększeniami i obrazami mającymi odzwierciedlać wydarzenia wewnętrzne bohaterów. Tła z miejscami i lokacjami ograniczone są tylko do roli wskazania czytelnikowi gdzie akurat rozgrywa się akcja.
Mnie osobiście grafika bardzo się podoba, wygląd głównej bohaterki przypomina mi postać Candy Candy, którą lubiłam w dzieciństwie. Dodatkowo fascynuje mnie sposób, w jaki przedstawiane są emocje malujące się na twarzach bohaterów np. gdy postać jest zszokowana w jej oczach pojawia się coś na kształt celownika, albo gdy się denerwuje oczy pozostają puste. W obecnych mangach, raczej się takich zabiegów nie spotyka.


Kolejna "Mega Manga" od wydawnictwa JPF trzyma wysoki poziom. Obwoluta utrzymana w wesołym klimacie z Nanako w marynarskim stroju zachęca do sięgnięcia po mangę. Na okładce pod, widnieje tytuł i cienie dwóch postaci. W środku ujrzymy intensywny czarny druk, znany z poprzednich pozycji z tej serii. Wydaje mi się, że w przy tym tytule użyto cieńszego papieru, jednak nie przeszkadza to w odbiorze i nic nie prześwituje. Tłumaczenie jest dobre, błędów nie zauważyłam. Tom liczy sobie 460 stron i jest to wydanie zbiorcze, w mandze nie ma za to kolorowych stron, a szkoda. Zamawiając preorder w sklepiku wydawnictwa, otrzymać można było dodatki w postaci 2 laminowanych kart a6, z kolorowymi grafikami i zakładkę.


Tytuł na pewno przypadnie do gustu wszystkim, którzy lubią klasykę, a i innych może zauroczyć kreska Riyoko Ikedy i wykreowany przez nią świat młodych kobiet. Mnie przyciągnęła grafika, sama fabuła trochę mniej, głównie przez dużą ilość teatralnego dramatu. Manga ta na pewno jest jedną z lepszych pozycji ukazujących się pod szyldem "Mega Manga" i warto zapoznać się z Braciszkiem.





13 komentarzy:

  1. Ja tak jak pisałam po tych wszystkich recenzjach jakie to nie yuri, jaka to nie cenzura itd. spodziewałam się czegoś więcej (zwłaszcza, że Ryoko Ikeda nie ma jakichś oporów, żeby narysować więcej) , ale może to i dobrze, bo taka delikatniejsza historia też nie jest zła. Przerysowana dramaturgia na pewno jest minusem tego typu tytułów i muszę przyznać, że jakoś pod tym względem bardziej mi siadł "Klan Poe", ale cieszę się, że mam Braciszka na półce i czekam na Lady Oscar~~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też myślałam, że manga będzie szokować, po tych wszystkich zapowiedziach i trochę się rozczarowałam po lekturze. Może w latach gdy tytuł wychodził w Japonii, poruszane tematy były kontrowersyjne, ale w obecnych to już chyba nie :P Nie wiem, czy zakupiłabym "Lady Oscar" jeśli zostałoby wydane, bo to chyba dość długi tytuł i nie wiem jak wypada pod względem fabuły, jakoś tak nigdy nie miałam okazji żeby zapoznać się z tą serią.

      Usuń
  2. Początkowo byłam bardzo ciekawa tego tytułu, ale teraz znów wróciłam do "nie wiem, czy chcę to przeczytać". Nie jestem przekonana co do fabuły, wydaje mi się, że byłabym zanudzona historią. Jeśli bym się skusiła to tylko i wyłącznie przez pryzmat grafiki..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też do tego tytułu przyciągnęła grafika ;) Historia dzieje się dość szybko, nie jakieś przedłużania, ja w dwie nocki bez problemów tytuł przeczytałam. Sama fabuła jest interesująca, ale przy zakończeniu czułam pewien niedosyt.

      Usuń
  3. Kurcze, muszę się w końcu zabrać za klasykę. Już jakiś czas temu chciałam przeczytać "Różę Wersalu", ale jakoś nie było okazji. Może jednak rozpocznę od "Braciszka", kto wie... Mangi Riyoko Ikedy mnie czymś przyciągają, chociaż sama nie wiem, co to może być...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że "Braciszek" na początek będzie lepszy, bo krótszy od "Róży" ;)

      Usuń
  4. Twoje recenzje zawsze sprawiają, że zaczynam mieć ochotę na mangi, których przedtem w ogóle nie miałam w planach zakupowych. Jak Ty to robisz? xD hah Chciałabym kiedyś uzbierać taką ładną kolekcję klasyków, ale na razie troszkę brakuje mi na to pieniędzy. T.T

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hah może dlatego, że zazwyczaj recenzjuję mangi, które mi się podobają :P Z klasyków jakbym miała wybierać pomiędzy "Braciszkiem", a "Było ich jedenaścioro", wybrałabym "Braciszka", bardziej mnie historia przekonała.

      Usuń
  5. Czekam na Lady Oscar mam nadzieje że na tyle dobrze się sprzeda Braciszek,że doczekamy Lady Oscar.

    OdpowiedzUsuń
  6. O ile rzadko kiedy i rzadko kto lubi "teatralny dramat" to tak jak napisałaś, z przymrużeniem oczu da się przez to przebrnąć. Co prawda mnie często ten typ wypowiedzi irytuje i przede wszystkim śmieszy, ale jeśli fabuła jest miła, przyjemna i w miarę dynamiczna to czemu by nie zabrać się za ten tytuł? Natomiast, hym... fabuła wydaje się mi być zwyczajna i niezbyt ciekawa, pomimo naprawdę zachęcającej recenzji. :)
    Jeśli chodzi o dramy, to faktycznie, trzeba się przyzwyczaić. Kiedy zaczynałam oglądać, pierwsze po co sięgnęłam, to "Hana Yori Dango", a potem się po prostu zakochałam. Mimo faktycznie 'kiczowatego' aktorstwa. Ale co by nie było wiele dram się tym wyróżnia, choć jest masa tych naprawdę dobrych. Dlatego jeśli chodzi o ekranizacje koreańskie to wybieram dramy, a japońskie to zazwyczaj filmy i anime, a dramy omijam, bo gra aktorska w większości mnie tam przeraża. :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hana Yori Dango (wersja japońska) też oglądałam, była to jedna z moich pierwszych dram :)

      Usuń
    2. Anonimowy22.6.14

      Zrób post pokazujący nam Twoją kolekcję mang, prosimy. ;)

      Usuń
    3. Mam coś takiego w planach, ale dopiero za jakiś czas jak się przeprowadzę, bo na razie większa część mojej kolekcji leży w kartonach w domu rodzinnym :<

      Usuń

My profile picture
Grafikoholiczka nie wyobrażająca sobie dnia bez włączenia programu graficznego, interesująca się mangą i anime od czasu emisji Sailorek w tv. Za sprawą hobby rodzą się takie rzeczy jak prace graficzne, rysunki, przemyślenia i recenzje.
bla