Recenzja: All You Need Is Kill tom 1


Zastanawialiście się kiedyś jakby to było przeżywać ciągle ten sam dzień? Taki wieczny weekend wolny od pracy, czy szkoły, to byłoby coś. Ale za to tkwić w ciągłym poniedziałku nie byłoby już tak wesoło, zwłaszcza, gdy dzień kończyłby się bolesną śmiercią.


Niedaleka przyszłość, ludzkość stoi u progu zagłady spowodowanej inwazją wrogo nastawionych istot - Mimików. Pomimo opracowania specjalnych kombinezonów bojowych, walka jest trudna i wyniszczająca. Ludzkość została zepchnięta do defensywy i musi się naprawdę postarać jeśli chce, aby ich gatunek przeżył. Młody, pełen optymizmu Keiji Kiriya zaciągnął się do armii i właśnie czeka go pierwsza bitwa. Czy oby na pewno pierwsza? Chłopak ma dziwny sen ze swoją debiutancką akcją. Po przebudzeniu uświadamia sobie, że scenariusz dnia odpowiada temu, który mu się wyśnił. Proroczy sen? Déjà vu? Ta myśl niespecjalnie cieszy Keijiego, bo wie, że jego bitwa zakończyła się śmiercią. Tak też się dzieje w rzeczywistości i na tym można by było skończyć opowieść o naszym bohaterze, gdyby nie pewien mały szczegół - po rozstaniu się z życiem, młodzieniec budzi się w swoim łóżku, dowiadując się, że znowu jest dzień przed pierwszą akcją. Chłopak uświadamia sobie, że utknął w pętli czasu i dopóki nie uda mu się przeżyć, będzie ciągle powtarzał tą samą dobę. Czy uda mu się przetrwać i przerwać pętle? Czy kluczem do sukcesu może być Rita Vrataski, dziewczyna uznana za najlepszego żołnierza w dziejach ludzkości? 


Motyw z podróżami w czasie jest często przedstawiany w popkulturze. W pętli uwięziony był bohater m.in. Dnia Świstaka, a i Okabe Rintarou z anime Steins;Gate oraz Homura z Mahou Shoujo Madoka Magica borykali się z tym problemem. W All You Need Is Kill Keiji przeżywa ciągle tą samą, określoną dobę, która kończy się wraz z jego śmiercią. Przypomina to trochę grę, w której po skuszeniu życia, wracasz do tzw. checkpointu, kontynuując rozgrywkę, nie od początku, a od pewnego miejsca. Sytuacja mogłaby się wydawać bez wyjścia i chłopak skazany by był na codzienne, bolesne kończenie swojego żywota, ale po pewnym czasie dostrzega on, że małe gesty mogą w niewielkim stopniu wpływać na przebieg dnia, a to oznacza, że istnieje jakaś nikła szansa na zmianę przyszłości. Wszystko zależy od tego jak bardzo bohaterowi uda się ją zwiększyć.


Od pewnego czasu jest moda na ciamajdowate, użalające się nad sobą główne postaci, które ktoś musi motywować i wspierać do działania. Keiji na szczęście taki nie jest. Fakt, na początku jest przerażony i trochę zdezorientowany, ale dość szybko bierze się w garść i przystępuje do działania. Ma jasny, klarowny plan i z determinacją go wykonuje. Nie biegnie do swoich znajomych, albo przełożonych opowiadając swoją historię, bo wie, że nikt mu nie uwierzy i nie ma sensu tracić na to czasu. Pomimo porażek nie poddaje się i brnie dalej, analizując przyczyny porażki i próbując je wyeliminować. Po prostu robi wszystko by przeżyć. Może nie można go nazwać do końca postacią sympatyczną, ale nie jest na pewno irytujący, jak co niektórzy z innych serii. Mam tylko nadzieję, że słodka Rita, nie zmieni go w kolejnym tomie w rozmiękłą kluchę.


Jeśli już jesteśmy przy samej Ricie Vrataski, to nadano jej przydomek "Stalowa suka", który nijak się ma do jej aparycji i zachowania. Jest to niewysokie i małomówne dziewczę, o uroczych nawykach żywnościowych. W pierwszym tomie niewiele się o niej dowiadujemy, ale można sądzisz, że nie jest taka na jaką pozuje.
Na kartach mangi przewija się jeszcze kilka innych postaci: zabawny kolega Keijiego, sierżant i dwie dziewczyny, które dostały trochę więcej czasu antenowego. Rachel Kisaragi jest ponętną kucharką, która swoimi wdziękami pociesza żołnierzy. Wydaje się, że wprowadzenie jej osoby jest zwykłym fanserwisem, ale kto wie, może odegra jeszcze jakąś rolę? Drugą dziewczyną jest Shasta Raylle, niziutka czarnowłosa okularnica, niezdarna specjalistka od sprzętu. To ona stworzyła broń Rity i udało jej się dostrzec prawdziwą naturę Vrataski.


Lubię tytułu z gatunku science-fiction, więc chętnie sięgnęłam po mangę. Sama historia może nie jest zbyt odkrywcza i oryginalna (przynajmniej na razie), ale czyta się ją lekko i szybko. Zachętą do sięgnięcia po tomik jest na pewno świetna kreska Takeshiego Obaty, znanego z ilustrowania m.in. Death Note'a i Bakumana. Rysunki są czyste i szczegółowe, miejscami bardzo realistyczne, bohaterowie są zróżnicowani, łatwo rozpoznawalni, a ich twarze są miłe dla oka (zwłaszcza płci pięknej). Jedynie patrząc na głównego bohatera trudno nie oprzeć się wrażeniu, że to miks Mashira z Bakumana z Lightem z Death Note'a (zwłaszcza jego niektóre groźne miny przywodzą na myśl Yagamiego). Także wygląd Mimików jest ciekawy i unikatowy. Nie są to upiorne stworzenia rodem z Obcego, ale raczej dziwne, kule na pokracznych odnóżach z dużym, uzębionym otworem gębowym. W sumie wyglądają nieco komicznie i dopiero w walce można dostrzec ich grozę.


Warto również wspomnieć o książce Hiroshiego Sakurazakiego, która jest pierwowzorem historii znanej z mangi. Na skraju jutra jest pierwszą powieścią z gatunku light novel (skierowanej głównie do młodzieży i młodych dorosłych) na naszym rynku. Opatrzona została ilustracjami Yoshitoshiego ABe, który stworzył projekty postaci do takich anime jak Serial Experiments LainNieA under 7, czy Haibane Renmei. Niestety jeśli chodzi o okładkę, polski czytelnik musiał zadowolić się filmową. Sama powieść zyskała na rozgłosie głównie za sprawą amerykańskiej ekranizacji z tego roku. W parę głównych bohaterów wcielili się Tom Cruise i Emily Blunt. Twórcy pozmieniali to i owo, Keiji został przemianowany na Cage'a i jest dorosłym mężczyzną, który trafia na pole walki przez przypadek, Rita nie jest już taka słodka i do końca pozostaje "Stalową suką". Najeźdźcy są bardziej przerażający i bardziej wpasowują się w kanon potworów z sci-fi. Film o dziwo ogląda się całkiem nieźle, aż do zakończenia, które jest do bólu amerykańskie.


Na naszym rynku manga ukazała się dzięki wydawnictwu JPF. Tomik jest w formacie A5 i liczy sobie nieco ponad 200 czarno-białych stron. Obwoluta jest matowa, miejscami został nałożony błyszczący lakier (tytuł, autorzy, plamy krwi), który przy dotyku nadaje wypukłości zaakcentowanym elementom. Okładka utrzymana jest w czerni i granacie z grafiką głównego bohatera. W środku druk jest ładny, czerń jest wyrazista, nie ma jednak kolorowych stron. Marginesy wewnętrzne są spore, dzięki czemu nie trzeba mocno otwierać komiksu, przy każdym rozdziale znajdziemy również cytat z książki Sakurazakiego. Tłumaczenie jest dobre, teksty czyta się bez oporów, wszelkie onomatopeje zostały przetłumaczone i odpowiednio wkomponowane. Podsumowują - nie ma się za bardzo do czego przyczepić.


All You Need Is Kill to lekka i przyjemna lektura w klimacie science-fiction. Gratka dla fanów książki i filmu oraz miłośników kreski Takashiego Obaty. Sama historia, mimo że nie jest jakaś odkrywcza i oryginalna, prowadzona jest szybko i z wartką akcją. Na plus przemawia również niewielka liczba tomów (2), dzięki czemu nie trzeba się martwić utknięciem w długiej serii. Osobiście chętnie sięgnę po drugi tom, aby dowiedzieć się, czy Keijiemu uda się wyrwać z pętli czasu.




9 komentarzy:

  1. "Od pewnego czasu jest moda na ciamajdowate, użalające się nad sobą główne postaci, które ktoś musi motywować i wspierać do działania." - to znaczy od kiedy? Wydawało mi się, że takie postacie zyskały na popularności od czasów Neon Genesis Evangelion (lata 90.), ale to chyba nie jest "od pewnego czasu". Chociaż mogę się mylić, nie za bardzo się znam na starszych anime (czyt. w ogóle). :)
    Manga fajna, ale chyba jednak wolę książkę. Ma pewne nieścisłości i głupotki (wyjaśnienie, skąd się biorą alieny), ale jakoś dobrze mi się ją czytało (pomimo, że z mangą zapoznałam się jako pierwszą).
    Wklejam drugi raz, bo nie wiem, czy pierwszy komentarz się pojawił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej,
      ja również nie znam zbyt wielu starszych anime, ale te na których się wychowałam czyli np. "Dragon Ball", "Slayers", "Saint Seiya", "Magic Knight Rayearth" nie miały takich bohaterów. Shinji w "Evangelionie" nie do końca wpisuje się w kanon "ofiary losu", bo jak dla mnie on miał coś nie tak z psychiką. Za to nowsze tytuły takie jak "Guilty Crown", "Mirai Nikki", "Deadman Wonderland", czy z ostatniego sezonu "Tokyo Ghoul" mają ciekawą fabułę, ale strasznie irytujące główne postaci. Nie wiem, może po prostu trafiam na takie serie, ale boję się sięgać po nowe tytuły żeby się nie zniechęcić już po pierwszym odcinku.

      Czy książka bardzo się różni od mangi? Czytałam tylko pierwszy tom mangi i widziałam film i zastanawiam się czy skusić się na powieść.

      Usuń
    2. Ciekawe, bo ja np. Kanekiego z Tokyo Ghoula uważam za mniej irytującego niż Shinjiego (który miał problemy ze wszystkim, nie tylko z psychiką). Hmm, musiałabym trochę poszperać, żeby zobaczyć, który tytuł miał takiego, a nie innego bohatera, ale wydawało mi się (być może mylnie), że irytujący bohaterowie pojawiali się od czasów NGE.
      Zresztą, Kaneki też nie ma dobrze z psychiką, vide ostatni tom Tokyo Ghoula (cóż, ciężko się temu dziwić). :)

      Ugh, nie jestem pewna. Tzn. jeśli chodzi o fabułę, manga i książka pokrywają się bardzo dobrze (nie jestem pewna co do końcówki, ale wątpię, żeby w mandze się różniła). Książka, jak to powieść, ma więcej przemyśleń głównego bohatera, niektóre sceny są lepiej opisane (łatwiej się zorientować, o co chodzi, w końcu wszystko mamy wyłożone kawa na ławę) i ma więcej szczegółów, manga jest za to bardziej dynamiczna i zwięzła. Czyli w sumie zwyczajne różnice między komiksem a powieścią.
      No i LNka ma bardzo fajne rysunki, ale jest ich malusieńko.
      Myślę, że nie musisz się spieszyć z zakupem, chyba że chcesz porównać na świeżo obie wersje :).

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  2. Zazwyczaj wiem, że jakas kreska mi się podoba lub nie, ale tutaj w zależności od danego kadru kreska mnie raz zachęca, a raz mam wrażenie, że jest zupełnie nie w moim guście ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie troche irytuja te sliczne i delikatne panienki, zwlaszcza Rita, po prostu nie pasuja mi one do tej historii.

      Usuń
  3. Po tytuł na pewno sięgnę, nie wiedziałam dokładnie o czym jest, więc bardzo się cieszę z Twojej recenzji, jeszcze bardziej zachęciła mnie ona do zakupu, bo pętle czasowe uwielbiam. xD Przy czym trzeba dodać, że manga All You Need jest wzorowana na novelce, filmie, czy czymś takim, które wyszły już dawno temu, więc jeśli już ktoś od kogoś "pożyczał" ten motyw to raczej Madoki czy inne Steins;Gate od tej pozycji a nie na odwrót. xD hah

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oo nie wiedzialam ze ksiazka tak dawno wyszla, dziwne ze po tylu latach doczekala sie filmu i mangi.

      Usuń
  4. Z początku jakoś nie przywiązywałam do tego tytułu większej uwagi, a jednak dopisek Takeshi Obata na okładce brzmi zachęcająco. Nie miałam pojęcia, że "Na skraju jutra" było pierwowzorem tej mangi. Ciamajdowate postaci to naprawdę udręka, więc miło, że Keiji nie jest jedną z nich. I przyznam, że rzeczywiście przypomina Mashiro. A skoro manga ma tylko dwa tomy, to chyba się jednak na nią skuszę. ;)

    OdpowiedzUsuń

My profile picture
Grafikoholiczka nie wyobrażająca sobie dnia bez włączenia programu graficznego, interesująca się mangą i anime od czasu emisji Sailorek w tv. Za sprawą hobby rodzą się takie rzeczy jak prace graficzne, rysunki, przemyślenia i recenzje.
bla