Dzisiejszy post to kontynuacja kulinarnej wyprawy do Japonii. Poprzedni wpis o jedzeniu możecie przeczytać tu. Tym razem coś na mniejszy głód oraz coś słodkiego.
Zaczynamy od przekąsek. Zwiedzając w biegu kraj Kwitnącej Wiśni, treściwe posiłki jedliśmy praktycznie na koniec dnia. Nie było czasu, żeby wcześniej zatrzymać się na jakiś obiad. Nie odmawialiśmy sobie za to małych przyjemności wypatrzonych w sklepach i przydrożnych straganach.
Najczęściej braliśmy gdzieś na drogę onigiri, które ciągle nas zaskakiwało, bo wybierane na chybił-trafił przez nasz brak znajomości japońskich krzaczków. Te na poniższych zdjęciach były bardzo smaczne, jedno było chyba z kurczakiem, a drugie z tuńczykiem. Modliliśmy się tylko, żeby nie trafić przypadkiem na jakieś z natto, które nam nie zasmakowało.
Pamiętam, że pewnego dnia, jeszcze niedobudzona zjadłam małe śniadanie i w trasie byłam bardzo głodna. Na szczęście mieliśmy dość szybko przystanek na stacji (coś jak nasze MOPy) i tam stała budka, gdzie sprzedawali aromatyczne bułeczki na parze. Nikuman czyli ciepła bułeczka z wieprzowiną to było jedno z najlepszych posiłków jakie jadłam. Na samo wspomnienie cieknie mi ślinka.
Pamiętacie jak w którymś z odcinków Lucky Star, dziewczyny rozkminiały jak najlepiej jeść rożka z nadzieniem? Jak tylko zobaczyłam taką bułeczkę w sklepie od razu ją kupiłam. Ja zaczęłam ją jeść od góry, a małżonek od dołu. W smaku przypominały one 7daysy.
Kolejną przekąską był zielony pączek z nadzieniem melonowym - pycha. Szkoda, że tylko raz udało nam się ją kupić.
Poniżej bułka przy której nie można przejść obojętnie. Gdy ją zobaczyliśmy, staliśmy chwilę zastanawiając się czemu jest czarna. Może spalona, albo barwiona? Nasza przewodniczka Akiko rozwiała nasze wątpliwości - przekąska zawierała w sobie atrament kałamarnicy, który odpowiadał za tę nietypową barwę. Oczywiście bułkę nabyliśmy, dając się zaskoczyć zawartością, w środku znajdowało się curry.
Będąc w okolicach góry Fuji, gdy załapaliśmy się na ostatnie dni różowej Shibazakury, kupiliśmy na straganie taiyaki. Rybka zrobiona była z ciasta przypominającego tego na gofry, a w środku wypełniona azuki - ciemną pastą ze słodkiej fasoli. Pierwszy raz próbowałam takiego farszu i w smaku jest naprawdę dziwny, nie był zły, ale fanką nie zostałam.
Podczas pierwszych dni w Tokio, odwiedziliśmy tradycyjną herbaciarnię. Na początku poczęstowali nas dziwnymi słodyczami. Do tej pory nie mam pojęcia co zjadłam. Wyglądało to naprawdę ładnie i ciekawie, ale za nic nie mogłam rozpoznać żadnych składników. Początkowo myśleliśmy, że te ciemne elementy to orzechy, ale nie. Wiem tylko, że było to słodkie.
Wieczorem przed powrotem do hoteli, obowiązkowo zahaczaliśmy o 7eleven, albo inną sieciówkę. Kupowaliśmy sobie coś lekkiego na późną kolację i badaliśmy różne smaki. Braliśmy po prostu to co nam wpadło w oko i testowaliśmy. Zazwyczaj nasze łupy wyglądały mniej więcej tak:
Nie wszystko było smaczne, np. zielone KitKaty o smaku matchy i fasoli azuki nie były dobrym zakupem. Ale za to suszone wodorosty z sezamem były mega, jedna z najlepszych przekąsek, jakie udało nam się zjeść.
Wracając z Japonii przywieźliśmy ze sobą górę słodyczy. Część porozdawaliśmy rodzinie i znajomym, a część po prostu zjedliśmy. Królowały oczywiście różnorakie Pocky.
Najsmaczniejsze były te o smaku zielonej herbaty.
Największe wrażenie robiła paczka Giant Pocky Rainbow. Grube i wielkie pałki, o różnych kolorach i smakach, prezentowały się pysznie, ale w smaku niestety bardzo sztucznie. Z tego wszystkiego najbardziej podobał mi się design. Z przodu mieniące się w kolorach tęczy pudełko, a z tyłu retro obrazek z biegnącym Glico Manem, symbolem firmy Glico produkującej m.in. Pocky. Jego olbrzymia podobizna znajduje się w Osace i jest najbardziej rozpoznawalnym znakiem dzielnicy Dotonbori. Dodatkowo każdy paluszek zapakowany był w oddzielne opakowanie.
W ogóle często trudno jest mi się oprzeć widząc ładnie zaprojektowane opakowanie produktu. Na szczęście mój luby potrafi mnie czasem powstrzymać. W jednym ze sklepów w Japonii chyba musiał być nieuważny, bo do Polski przyleciały ze mną urocze koto-ciasteczka, zawieszane na kubku z herbatą lub kawą. W smaku zwykłe maślane herbatniki, ale czyż nie są słodkie?
A poniżej największe zaskoczenie. Piękne, różowe cukierki kwiatki, nabyte przy okazji Shibazakury okazały się dla mnie praktycznie niejadalne. Pudrowe i zupełnie mdłe z nadzieniem z czerwonej fasoli nie znalazły wśród nikogo zwolenników, a szkoda, bo ładnie wyglądają.
Z niezbyt dobrych rzeczy, nie polecam kolorowych KitKatów, smakują bardzo sztucznie. To samo tyczy się cukierków Galbo. Dobrze, że nie potrafiłam przeczytać składu, bo pewnie bym się przeraziła.
Na koniec najsmaczniejszy słodycz z zestawienia. Niepozorne, suszone śliwki umeboshi, o kwaskowatym, lekko słonym smaku, ale w wersji na słodko. Jak dla mnie bomba. Kupione oczywiście przypadkiem, myśleliśmy, że to po prostu jakieś cukierki.
A Wy jakie japońskie słodycze i przekąski lubicie?
Kolejną przekąską był zielony pączek z nadzieniem melonowym - pycha. Szkoda, że tylko raz udało nam się ją kupić.
Poniżej bułka przy której nie można przejść obojętnie. Gdy ją zobaczyliśmy, staliśmy chwilę zastanawiając się czemu jest czarna. Może spalona, albo barwiona? Nasza przewodniczka Akiko rozwiała nasze wątpliwości - przekąska zawierała w sobie atrament kałamarnicy, który odpowiadał za tę nietypową barwę. Oczywiście bułkę nabyliśmy, dając się zaskoczyć zawartością, w środku znajdowało się curry.
Będąc w okolicach góry Fuji, gdy załapaliśmy się na ostatnie dni różowej Shibazakury, kupiliśmy na straganie taiyaki. Rybka zrobiona była z ciasta przypominającego tego na gofry, a w środku wypełniona azuki - ciemną pastą ze słodkiej fasoli. Pierwszy raz próbowałam takiego farszu i w smaku jest naprawdę dziwny, nie był zły, ale fanką nie zostałam.
Podczas pierwszych dni w Tokio, odwiedziliśmy tradycyjną herbaciarnię. Na początku poczęstowali nas dziwnymi słodyczami. Do tej pory nie mam pojęcia co zjadłam. Wyglądało to naprawdę ładnie i ciekawie, ale za nic nie mogłam rozpoznać żadnych składników. Początkowo myśleliśmy, że te ciemne elementy to orzechy, ale nie. Wiem tylko, że było to słodkie.
Wieczorem przed powrotem do hoteli, obowiązkowo zahaczaliśmy o 7eleven, albo inną sieciówkę. Kupowaliśmy sobie coś lekkiego na późną kolację i badaliśmy różne smaki. Braliśmy po prostu to co nam wpadło w oko i testowaliśmy. Zazwyczaj nasze łupy wyglądały mniej więcej tak:
Nie wszystko było smaczne, np. zielone KitKaty o smaku matchy i fasoli azuki nie były dobrym zakupem. Ale za to suszone wodorosty z sezamem były mega, jedna z najlepszych przekąsek, jakie udało nam się zjeść.
Wracając z Japonii przywieźliśmy ze sobą górę słodyczy. Część porozdawaliśmy rodzinie i znajomym, a część po prostu zjedliśmy. Królowały oczywiście różnorakie Pocky.
Najsmaczniejsze były te o smaku zielonej herbaty.
Największe wrażenie robiła paczka Giant Pocky Rainbow. Grube i wielkie pałki, o różnych kolorach i smakach, prezentowały się pysznie, ale w smaku niestety bardzo sztucznie. Z tego wszystkiego najbardziej podobał mi się design. Z przodu mieniące się w kolorach tęczy pudełko, a z tyłu retro obrazek z biegnącym Glico Manem, symbolem firmy Glico produkującej m.in. Pocky. Jego olbrzymia podobizna znajduje się w Osace i jest najbardziej rozpoznawalnym znakiem dzielnicy Dotonbori. Dodatkowo każdy paluszek zapakowany był w oddzielne opakowanie.
W ogóle często trudno jest mi się oprzeć widząc ładnie zaprojektowane opakowanie produktu. Na szczęście mój luby potrafi mnie czasem powstrzymać. W jednym ze sklepów w Japonii chyba musiał być nieuważny, bo do Polski przyleciały ze mną urocze koto-ciasteczka, zawieszane na kubku z herbatą lub kawą. W smaku zwykłe maślane herbatniki, ale czyż nie są słodkie?
A poniżej największe zaskoczenie. Piękne, różowe cukierki kwiatki, nabyte przy okazji Shibazakury okazały się dla mnie praktycznie niejadalne. Pudrowe i zupełnie mdłe z nadzieniem z czerwonej fasoli nie znalazły wśród nikogo zwolenników, a szkoda, bo ładnie wyglądają.
Z niezbyt dobrych rzeczy, nie polecam kolorowych KitKatów, smakują bardzo sztucznie. To samo tyczy się cukierków Galbo. Dobrze, że nie potrafiłam przeczytać składu, bo pewnie bym się przeraziła.
Na koniec najsmaczniejszy słodycz z zestawienia. Niepozorne, suszone śliwki umeboshi, o kwaskowatym, lekko słonym smaku, ale w wersji na słodko. Jak dla mnie bomba. Kupione oczywiście przypadkiem, myśleliśmy, że to po prostu jakieś cukierki.
A Wy jakie japońskie słodycze i przekąski lubicie?
Z azjatyckich przekąsek nie próbowałam za wiele, niestety. Jadłam trzy smaki Pocky (zostałam fanką zielonoherbacianych ;)), mochi z nadzieniem ze słodkiej fasoli azuki (bardzo smaczne). Uwielbiam też koreański jogurt gazowany XD. Jak tylko mam okazję być w Kuchniach Świata, zawsze go kupuję. Zabawne, ale nikt z moich znajomych go nie lubi...
OdpowiedzUsuńZ Twojego wpisu bardzo chętnie spróbowałabym onigiri (moje małe marzenie), nikumanów (to jak duża pyza z mięsem? Czy bardziej kluska na parze - pampuch?) i tego zielonego pączka bo lubię melony :).
A te białe trójkąciki przypominają mi kawałki smalcu z pieprzem :P.
Piątka, ja też lubię pocky o smaku zielonej herbaty :D Jogurt gazowany? Muszę tego spróbować kiedyś o.o Nikuman bardziej przypomina pampucha niż pyzę.
UsuńHaha na szczęście te słodkie trójkąciki nie były ze smalcu XD
Pyyyycha. Aż się głodna zrobiłam xD
OdpowiedzUsuńJa z japońskich słodyczy jadłam jedynie kilka smaków Pocky i takie dziwne, podobno popularne w Japonii, okrągłe coś. Słodkie było jak cholera i nie dotrwałam do końca, ale przynajmniej mogę mówić, że próbowałam ;)
Z wyżej wymienionych przez ciebie przekąsek, z wielką chęcią sięgnełabym po Nikuman (już sam opis sprawia, że cieknie mi slinka), suszone wodorosty i zielonego pączka. No i chciałabym mieć te przeurocze maślane kocie ciasteczka. Tak ślicznie wyglądają <3
Aż szkoda było jeść te kocie ciasteczka ;) To okrągłe coś co jadłaś to może mochi?
UsuńBliżej się nie interesowałam tym, co to było, ale kiedy zasugerowałaś mochi, to sprawdziłam i tak, to chyba było to :D
UsuńGdyby Jen znowu stał po 3,20 - 3,30 zł to i jedzenie z Japonii tez bym zamawiał xD
OdpowiedzUsuńA tak co najwyżej jakieś Nissiny albo pałeczki Umaibo bo tanie, albo jak są jakieś zestawiki przekąsek po 500-700 yen.
P.S. Blog ma bardzo przyjemny spokojny design, idealny do czytania bez pośpiechu. Naprawdę dobrze pomyślane
Dziękuje
Krzysztof z http://fejwsi.blogspot.com/
Właśnie jak byłam na wycieczce w Japonii to jen tak ładnie stał bo 3,20, a teraz jak znowu potrzebuję to po 3,70 sprzedają >.<
UsuńCieszę się, że podoba Ci się wygląd bloga, miało być czysto i przejrzyście :)
No, niestety ten ból też mnie dotyczy, bo teraz zamawiam magazyny/artbooki. One są tanie ale wysyłka mnie zabija.
UsuńA blog naprawdę jest przyjemny, spokojny. Żadnych "głośnych" kolorów, bardzo uspokajający i chce się wracać.
Raj. :D
OdpowiedzUsuńUwielbiam w azjatyckich słodyczach to, że często są słodkie, ale w wyglądzie. No przecież te kwiatuszki i kotki są prześliczne!
Szkoda, że niektóre nie są tak smaczne jak wyglądają :P
UsuńTe kocie ciasteczka bym bardzo chętnie przygarnęła. Śliczne są :D
OdpowiedzUsuńZjadłabym to wszystko XD
OdpowiedzUsuńW gimnazjum moja pani od niemieckiego dała mnie i mojej przyjaciółce japońskie słodycze do skosztowania (jej siostra przywiozła je z Japonii). Pamiętam, jak byłam zdziwiona tym, że ciasteczko, które najpierw było słodkie, później zrobiło się słono-kwaśne. Pierwszy raz jadłam coś tak nietypowego :D
Tyle cudów, a ja i tak mogę myśleć jedynie o rożkach z Lucky Star XD
OdpowiedzUsuńJak się cieszę, że nie tylko ja uważam, że sporo japońskich słodyczy smakuje po prostu chemią. Nie mówię, że w naszych jej nie ma, bo też jest, ale oni to inna liga. Szczególnie właśnie ich smakowe kitkaty w ogóle mi nie podchodzą, ale te wszystkie słodkie bułeczki i inne rzeczy z konbini są całkiem dobre, tylko jak piszesz, na różne rzeczy się trafia niestety. ^^" Ogólnie podziwiam, że zjadłaś coś z farszem z czerwonej fasoli, ja tylko raz kupiłam z nią bułkę i niestety wymiękłam po pierwszym gryzie, zupełnie mi nie podeszła.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wpis. Na sam widok zdjęć już mi ślina cieknie. xD Z przyjemnością schrupałam bym te pocky i kitkaty.
OdpowiedzUsuńAha, dzięki, teraz głodny jestem. .-.
OdpowiedzUsuń(co nie zmienia faktu, że świetny post!)
Ja uwielbiam kit katy <3 Jadłam już melonowe, matcha, sernika truskawkowego, sake, sakura <3 Jeszcze w zapasie mam malinę, koleżanka mi przywiozła z zagranicy :D
OdpowiedzUsuń