Kolejny dzień wycieczki do Japonii rozpoczynamy od pożegnania się z Tokio. Teraz czeka nas podróż w góry i to nie byle jakie, bo główną atrakcją będzie Fudżi.
Fudżi jest wciąż czynnym wulkanem i najwyższym szczytem w Japonii, znajdującym się na południowy zachód od Tokio. Górę można zdobywać w lipcu i sierpniu, my przybyliśmy z zamiarem podziwiania, co nie jest tak tak do końca proste. Wulkan utożsamiany jest z kobietą, a jak to z kobietami bywa, są bardzo kapryśne, dlatego Fudżi przez sporą część czasu ukrywa się w chmurach. Góra jest częścią Parku Narodowego Fudżi-Hakone-Izu, w skład którego wchodzi również pięć pobliskich jezior: Kawaguchi, Yamanaka, Sai, Motosu oraz Shōji oraz została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Z powstaniem Fudżi wiąże się legenda o księżniczce Kaguyi znalezionej w łodydze bambusa. Polecam obejrzeć Księżniczkę Kaguyę od Studia Ghibli, naprawdę piękny film. Dopowiem tylko zakończenie, które nie zostało pokazane w anime (jeśli nie znasz tej legendy i chcesz obejrzeć film, omiń ten akapit, aby sobie nie zaspoilerować). Przed tym jak Kaguya wróciła na księżyc, wręczyła cesarzowi list pożegnalny i eliksir życia, który miał mu zapewnić nieśmiertelność. Zrozpaczony władca rozkazał spalić prezent oraz list na najwyższym japońskim szczycie, ponieważ nie chciał być nieśmiertelny będąc z dala od swojej wybranki. Dym unoszący się z wulkanu miał symbolizować spalenie darów od Kaguyi, a sama góra została nazwana Fuji, co oznacza nieśmiertelność.
Fuji-san jest nie tylko uważana za święte miejsce, ale również stała się obiektem inspiracji artystycznych. Najpiękniejsze drzeworyty z widokiem na wulkan, wyszły spod rąk Hokusaia i Hiroshige.
Pierwszym przystankiem naszej wycieczki bylo Fuji Visitor Center, gdzie znajdowało się mini muzeum poświęcone górze. W pobliżu obiektu znajdował się lasek, w którym można było dostrzec pozostałości po magmie. W środku oprócz zdjęć i reprodukcji można było również obejrzeć film o Fuji oraz udać się na taras widokowy. Pogoda nie była zbyt zachęcająca, ale z nadzieją wyszliśmy na dwór i naszym oczom ukazało się to:
Szczęśliwcom udało się zaobserwować kawałek wierzchołka pokrytego śniegiem, tym, którzy się ociągali nie dane było zobaczyć nawet tego, bo po chwili góra znowu skryła się cała za chmurami. Nieco rozczarowani wpakowaliśmy się do autokaru, w planach mieliśmy jeszcze objechanie kilku jezior wchodzących w skład Parku Narodowego, gdzie Fuji mogła być bardziej łaskawa. Nawet jeśli nie udało nam się zobaczyć gwiazdy programu widoki i tak były przepiękne.
Oryginalnie plan zakładał zwiedzanie wulkanicznej Doliny Owakudani, niestety z powodu wykrycia aktywności w tym rejonie, dolina została zamknięta dla zwiedzających. W zamian mogliśmy trochę pojeździć wokół Fuji i tak trafiliśmy na różowe pole czyli Shibazakura. Miejsce to znajduję się u podnóża góry Fuji i jest chętnie odwiedzane przez turystów w porze kwitnienia czyli w okolicach Złotego Tygodnia (29.04-05.05). Wtedy to cały obszar zaróżowia się floksami japońskimi, a dookoła zaczynają wyrastać jak grzyby po deszczu stragany z jedzeniem i pamiątkami. My niestety (a może stety, bo ominęły nas tłumy i kolejki do punku widokowego) trafiliśmy tam gdy kwiaty już przekwitały i nie sprawiały takiego imponującego wrażenia, ale i tak było ładnie. Mieliśmy trochę wolnego czasu, więc na spokojnie mogliśmy sobie pochodzić i posilić się, więc wsunęliśmy porcję yakisoby, a na deser zjedliśmy taiyaki.
Fuji nadal pozostawała ukryta wśród chmur, a my nieco rozczarowani wróciliśmy do autokaru, by ruszyć w dalszą podróż. Coraz bardziej oddalając się od Doliny Pięciu Jezior, zauważyliśmy, że góra zaczęła się powoli odsłaniać, dzięki czemu na zakończenie udało nam się ją obejrzeć niemal w całej okazałości. Aparaty poszły w ruch, zrobiono z miliard zdjęć i pojechaliśmy dalej.
Na trasie do Hamamatsu udało nam się uprosić pana kierowcę, abyśmy zrobili krótki postój i poobserwowali ocean. Pogoda była ładna, widoki wspaniałe chciałoby się zostać na dłużej, ale trzeba było jechać dalej.
Po jakimś czasie naszym oczom ukazało się Hamamatsu, największe pod względem ludności miasto w prefekturze Shizuoka. Miejsce to znane jest jako miasto muzyki, to właśnie tu produkowane są instrumenty światowej klasy takich marek jak Yamaha, Kawai i Roland. To tutaj odbywa się również Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny, a sama muzyka często "wychodzi na ulicę" w postaci młodych zespołów i ulicznych artystów. Hamamatsu uchodzi również za kolebkę firm motoryzacyjnych Suzuki i Hondy.
Po ulokowaniu w hotelu standardowo grupa, która miała wykupione obiady zbierała się na obiad (tym razem w stylu europejskim, bo co poniektórzy mieli już dosyć japońszczyzny), a reszta w tym my wybieraliśmy się na podbój miasta. Hamamatsu, pomimo tego, że nie jest małą aglomeracją okazało się być niezwykle spokojnym miastem. W porównaniu do Tokio ludzie nie wyglądali na tak bardzo zabieganych, powoli chodzili za swoimi sprawami. Nie uświadczyliśmy również tego ścisku i natłoku zarówno wśród ludzi jak i nagromadzeniu budynków i bilbordów. Po prostu było spokojnie, co zaliczam na plus, bo po szalonym Tokio można było zaczerpnąć trochę tchu.
Tego dnia byliśmy bardzo głodni i zmęczeni, dlatego nie szukaliśmy długo knajpki z jedzeniem i wylądowaliśmy w popularnej japońskiej sieciówce - Mos Burger. O jedzeniu będzie jeszcze oddzielny post.
Szwendając się dalej trafiliśmy na ciekawą rzeźbę na stacji. Niestety opis był po japońsku, wiec nawet nie wiem co autor miał na myśli.
Nieco dalej znajdowała się fontanna z roślinną maskotką Hamamatsu - Ieyasu-kun. Ten uroczy ludek został tak nazwany na cześć szoguna Ieyasu Tokugawy, który wzniósł w tym mieście zamek. Postać jest naprawdę pocieszna i fajnie nawiązuje zarówno do ważnej persony historycznej jak i muzycznego charakteru miasta (fortepianowe klawisze na ubranku).
Na koniec wybraliśmy się do niewielkiego zamku w mieście. Było już dość późno, więc pokręciliśmy się chwilę w pobliżu po czym wróciliśmy do hotelu.
Standardowo po więcej zdjęć zapraszam jutro na fanpage.
Fuji nadal pozostawała ukryta wśród chmur, a my nieco rozczarowani wróciliśmy do autokaru, by ruszyć w dalszą podróż. Coraz bardziej oddalając się od Doliny Pięciu Jezior, zauważyliśmy, że góra zaczęła się powoli odsłaniać, dzięki czemu na zakończenie udało nam się ją obejrzeć niemal w całej okazałości. Aparaty poszły w ruch, zrobiono z miliard zdjęć i pojechaliśmy dalej.
Na trasie do Hamamatsu udało nam się uprosić pana kierowcę, abyśmy zrobili krótki postój i poobserwowali ocean. Pogoda była ładna, widoki wspaniałe chciałoby się zostać na dłużej, ale trzeba było jechać dalej.
Po jakimś czasie naszym oczom ukazało się Hamamatsu, największe pod względem ludności miasto w prefekturze Shizuoka. Miejsce to znane jest jako miasto muzyki, to właśnie tu produkowane są instrumenty światowej klasy takich marek jak Yamaha, Kawai i Roland. To tutaj odbywa się również Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny, a sama muzyka często "wychodzi na ulicę" w postaci młodych zespołów i ulicznych artystów. Hamamatsu uchodzi również za kolebkę firm motoryzacyjnych Suzuki i Hondy.
Po ulokowaniu w hotelu standardowo grupa, która miała wykupione obiady zbierała się na obiad (tym razem w stylu europejskim, bo co poniektórzy mieli już dosyć japońszczyzny), a reszta w tym my wybieraliśmy się na podbój miasta. Hamamatsu, pomimo tego, że nie jest małą aglomeracją okazało się być niezwykle spokojnym miastem. W porównaniu do Tokio ludzie nie wyglądali na tak bardzo zabieganych, powoli chodzili za swoimi sprawami. Nie uświadczyliśmy również tego ścisku i natłoku zarówno wśród ludzi jak i nagromadzeniu budynków i bilbordów. Po prostu było spokojnie, co zaliczam na plus, bo po szalonym Tokio można było zaczerpnąć trochę tchu.
Tego dnia byliśmy bardzo głodni i zmęczeni, dlatego nie szukaliśmy długo knajpki z jedzeniem i wylądowaliśmy w popularnej japońskiej sieciówce - Mos Burger. O jedzeniu będzie jeszcze oddzielny post.
Szwendając się dalej trafiliśmy na ciekawą rzeźbę na stacji. Niestety opis był po japońsku, wiec nawet nie wiem co autor miał na myśli.
Nieco dalej znajdowała się fontanna z roślinną maskotką Hamamatsu - Ieyasu-kun. Ten uroczy ludek został tak nazwany na cześć szoguna Ieyasu Tokugawy, który wzniósł w tym mieście zamek. Postać jest naprawdę pocieszna i fajnie nawiązuje zarówno do ważnej persony historycznej jak i muzycznego charakteru miasta (fortepianowe klawisze na ubranku).
Na koniec wybraliśmy się do niewielkiego zamku w mieście. Było już dość późno, więc pokręciliśmy się chwilę w pobliżu po czym wróciliśmy do hotelu.
Standardowo po więcej zdjęć zapraszam jutro na fanpage.
Uwielbiam tego typu legendy, szczególnie te o szczytach górskich są niezwykle intrygujące. Chętnie poczytam, by dowiedzieć się więcej o tym (:
OdpowiedzUsuńHah, a w filmach zawsze piękne ujęcia na Fudżi. Idę o zakład, że mają bazę "nagrywek" i później doklejają w filmach :D
Miejsce płynące kwiatami.. toć to musi być raj! Ale nie wiem, czy zapach znośny :D
Post o żarełku? Trzy razy na tak! :v
Ah, aby zwiedzić wszystko i dotrzeć do każdego chcianego zakamarku pewnie i rok w Japonii by nie starczył. Może kiedyś... (:
Też myślę, że mają jakieś gotowe ujęcia Fuji, ponoć góra przez większość czasu jest zakryta chmurami, albo kręcą tylko jak się odsłania kilka razy do roku :P
UsuńUwielbiam takie połączenia przyrody i budownictwa, te zdjęcia wyszły cudownie *^*
OdpowiedzUsuńDla mnie w ogóle ciekawsze były wąskie uliczki, albo małe, urokliwe domki niż główne ulice z wieżowcami, takie bardziej klimatyczne są :)
UsuńJapońskie baśnie są bardzo specyficzne, czytam właśnie książkę z ich zbiorem. :D
OdpowiedzUsuńRany, po każdej Twojej notce o Japonii mam coraz większą ochotę rzucić wszystko i lecieć zwiedzać ten kraj. ^^
Mnie również ciągnie żeby tam wrócić ;)
UsuńSzkoda, że góra tak się sprytnie ukrywała. Zdjęcie, na którym widac prawie całą, jest świetne. Czytałam książkę ,,Ani z widzenia, ani ze słyszenia", w której bohaterka wspinała się na Fudżi. Chciałabym zrobić kiedyś coś podobnego, ale ja to jedynie na Śnieżkę potrafię wejść :C
OdpowiedzUsuńO, to muszę kiedyś zapoznać się z tą książką :)
UsuńUwielbiam japońsko-chińsko-koreańskie legendy i baśnie xD. Są dla mnie niesamowicie oryginalne. A zdjęcia przepiękne, naprawdę!
OdpowiedzUsuńBardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń