To pierwszy dzień oficjalnego zwiedzania Japonii. O 7 rano rozbrzmiewa telefon, w słuchawce słychać miły głos Japonki, który informuje nas, że pora wstawać - wszyscy mieli zamówione poranne budzenie. Zwlekam się z łóżka i zaspana człapie na śniadanie. Zastaję szwedzki stół ze zróżnicowanym jedzeniem (sporo smażonego, pieczywa nie widać). Wmuszam w siebie kilka kęsów, w przeciwieństwie do mojego męża, który próbuje chyba wszystkiego. Niektórzy z grupy mylą natto (sfermentowane ziarna soi) z orzeszkami w miodzie, ja nie ryzykuję.
|
Okoliczna kapliczka |
Po śniadaniu ładujemy się do autokaru i wyruszamy w stronę pierwszego punktu programu: Asakusy. To dobry moment aby przyjrzeć się aglomeracji miejskiej: nowe budynki, ciasno pościskane ze starymi, tworzą kontrast, który o dziwo nie razi, a wręcz wydaje się pasować do miasta. Jedziemy wzdłuż rzeki Sumida ściśle związanej z buddyjskim przybytkiem Senso-Ji. Według legendy to właśnie z jej nurtu rybacy wyłowili posążek bogini Kanon i na jej cześć wznieśli świątynie.
|
Ciasna zabudowa miejska |
Już z daleka można było dostrzec czerwono-złotą pięciometrową pagodę. Cały kompleks, jak to zabudowa buddyjska, utrzymana jest w tej przykuwającej oko kolorystyce z bogatymi zdobieniami. Obiekt otwiera Brama Kaminarimon (Grzmotów), z której zwisa ogromny, czterometrowy, czerwony lampion. My weszliśmy "od tytłu" (aby uniknąć tłumów) i pierwsze co zobaczyliśmy to główna część z ołtarzem, zdobiona wizerunkami bogini Kanon. Przed głównym budynkiem stało naczynie z kadzidłami oraz fontanna z wodą - narzędzia pozwalające oczyścić się przed dostąpieniem do sfery sacrum.
|
Pagoda |
|
Centralny budynek |
Główna ścieżka otoczona jest zadaszonymi straganami z najróżniejszymi pamiątkami, od breloczków z Maneki neko, laleczek Kokeshi, pocztówek, kończąc na kimonach i yukatach. Wiele z nich to produkty chińskie, ale również sporo reklamowanych było jako "made in Japan". Nie zabrakło również stoisk z jedzeniem, głównie były to słodycze, lody, dango i grillowane owoce morza. Pomimo wczesnej godziny, uliczka była bardzo zapchana, nie chcę nawet myśleć co tu się dzieje po południu.
|
Pasaż Nakamise-dori |
|
Olbrzymi lampion |
Po zwiedzeniu z przewodnikiem, mieliśmy trochę wolnego czasu, więc ruszyliśmy w stronę tłumu pooglądać towary na sprzedaż (o pamiątkach będzie jeszcze kiedyś oddzielny post). Naszą uwagę przykuło również małe stoisko z wróżbami, gdzie po wrzuceniu 100 jenów można wylosować z metalowej puszki patyczek z numerkiem. Potem należy odszukać odpowiednią szufladkę i wyjąc kartkę z wróżbą. Numerki są oczywiście zapisane po japońsku i chwile zajmuje znalezienie właściwego odpowiednika, ale często można spotkać uczynnego Japończyka, który chętnie pomoże (tak było w naszym przypadku). Losy zawierają adnotację angielską, więc nie ma problemu ze zrozumieniem. Mężowi trafiło się umiarkowane szczęście, a mi duże :D Nieźle jak na pierwszą wróżbę.
|
*losu, losu* |
|
Nasze wróżby |
To co może nam się wydawać nieco dziwne, to fakt, że praktycznie ramię w ramię obok buddyjskiej świątyni znajdowała się również shintoistyczna. Widać jedna wiara nie musi przeszkadzać drugiej. Z tego miejsca dane nam było również zobaczyć
Tokyo Skytree, wieżę telewizyjną, która jest najwyższym budynkiem w Japonii. Niestety nie była ona w planach.
|
Tokyo Skytree |
Po Asakusie przyszedł czas na bardziej spokojny, ale nie mniej emocjonujący punkt programu. Zapowiedziano nam, że będziemy oddawać się wyrafinowanym czynnościom w postaci uczestnictwa w
rytuale parzenia herbaty. W niewyróżniającym się budynku, trafiliśmy do niewielkiego pomieszczenia urządzonego minimalistycznie. Prawie cały obszar zajmowało podwyższenie wyłożone matami tatami i wnęką z powieszonym wykaligrafowanym znakiem oraz stojącą, skromną kompozycją kwiatową. Na wstępie otrzymaliśmy takie oto karteczki:
Po jednej stronie znalazły się słowa-klucze oddające charakter tego wydarzenia (miło z ich strony, że były one w języku polskim) oraz dwa japońskie zwroty stosowane przed posiłkiem i zaraz po (chyba nikomu nie trzeba ich przedstawiać. Miła pani poopowiadała nam trochę o samej ceremonii parzenia, ale większą wagę zwróciła na znaczenie tego wydarzenia: celebrowanie tej ulotnej chwili, przeżywanej w tym, a nie innym czasie, z tym, a nie innym gronem. Przed przystąpieniem do pokazu, zostaliśmy poczęstowani słodkościami. Było smaczne, ale do dziś nie wiem co to dokładnie zjadłam (to białe to pewnie jakaś masa cukrowa, ale te kulki w środku to na pewno nie były orzechy).
|
Niezidentyfikowane słodkości |
Po tym krótkim wykładzie, mistrz ceremonii przystąpił do działania, misternie i w skupieniu przygotowując herbatę. Cały proces obserwowaliśmy w milczeniu, aby nie zaburzać tej specjalnej chwili. Sama konsumpcja również nie jest taka zwyczajna, bo trzeba najpierw odpowiednio przyjąć herbatę: usiąść na piętach, pokłonić się, chwilę popodziwiać wzór na czarce, po czym ją odwrócić, wypowiedzieć "itadakimas" i małymi łykami delektować się ciepłym płynem. Wskazane jest siorbanie, a już zwłaszcza przy ostatnich kroplach. Przewodnik od razu "ostrzegał", że nie każdemu matcha (bo taką herbatę piliśmy) przypadnie do gustu. Mi osobiście spodobał się ten specyficzny smak i przywieźliśmy małą puszkę matchy do domu, ale głównie służy nam jako składnik do lodów z zielonej herbaty (pycha *.*).
|
Mistrz przy pracy |
Po takim miłym i relaksującym wydarzeniu czekała tam na nas jeszcze jedna atrakcja, a mianowicie przebranie w kimona i sesja zdjęciowa. Mężczyzn odziano w ciemne, szare lub granatowe stroje, a kobiety mogły wybierać spośród wielu pięknych kolorów i wzorów.
|
Do wyboru do koloru |
Cała akcja trwała dość długo, mimo, że Japonki, które nas ubierały uwijały się naprawdę sprawnie. Odpowiednie zawiązanie, wygładzenie wszystkich fałdek zajmuje trochę czasu, ale chyba i tak najdłużej schodziło przy wiązaniu pasa obi. Dodatkowo panie, które miały dłuższe włosy zostały uczesane. Każdy miał też specjalne skarpetki do japonek i klapki, które dla wszystkich były za małe. Początkowo miałam na sobie jasno szaro-niebieskie kimono i czekałam na założenia pasa obi. Mąż już dawno przyodziany, zerkał co się u nas dzieje. W pewnym momencie jedna z pań, które pomagały się ubrać zapytała "honeymoon?". Nieśmiało odparłam, że tak i wtedy się zaczęło, kobiety zaczęły latać w popłochu, zdejmując to co miałam na sobie i zastępującym innym kimonem, różowym. Mój nowy strój, przeznaczony był dla świeżo upieczonych mężatek. Założenie całości trwało jeszcze dłużej, niż poprzednio, mimo, że w pewnej chwili pomagało aż 5 pań. Nowe kimono było przepiękne, bardziej ozdobne, wyróżniające się - można powiedzieć, że poczułam się jak prawdziwa księżniczka. Wszyscy wyszliśmy na zewnątrz budynku, robiliśmy sobie zdjęcie, wzbudzaliśmy niemałą sensację wśród przechodniów, a jeden z mężczyzn jadących samochodem, roześmiany od ucha do ucha, pokazał mojemu mężowi kciuki uniesione do góry. To było najlepsze i na pewno najmilsze wydarzenie na tej wycieczce i nigdy go nie zapomnę.
|
Po lewej pierwsze kimono, w które byłam przebrana, po prawej paraduję już w drugim |
Szkoda było rozbierać się z tych pięknych strojów, ale trzeba było jechać dalej. Zawitaliśmy na obrzeża
Pałacu Cesarskiego. Oto jaki widok powitał nas na początku:
Większość była praktycznie pewna, że ów budynek to właśnie pałac Cesarza, a okazało się, że to tylko jedno z historycznych zabudować obronnych (zniszczone podczas wojny i odbudowane). Obszar z samym pałacem jest zamknięty dla zwiedzających, a sam Cesarz Akihito ukazuje się ludziom tylko dwa razy do roku: w urodziny (23 grudnia) i zaraz po Nowym Roku (2 stycznia). Czyli nie mieliśmy szans go zobaczyć. W tym miejscu mieliśmy kilka chwil wolnego, żeby zrelaksować się w parku otaczającym kompleks, zajadając się lodami o smaku zielonej herbaty. Na środku znajdował się olbrzymi pomnik Kusunokiego Masashige, samuraja znanego ze swojej lojalności i będącego patronem kamikaze.
|
Patron kamikaze |
Tego dnia czekały na nas jeszcze 3 miejsca, o których napiszę w kolejnej notce (mam nadzieję, że pojawi się ona na blogu już niebawem), na koniec rozwiązanie zagadki z facebooka:
|
Złota kupa |
Pomimo tego, że ten oryginalny budynek ze złotym elementem na dachu, niewątpliwie kojarzy się z kupą, w zamyśle architekta miała to być
szklanka piwa ze złotą pianką. Obiekt przynależy do Asahi Beer Hall. Asahi jest jednym z największych koncernów piwnych w Japonii i niektórzy mogą kojarzyć to piwo np. z anime
Gyakkyou Burai Kaiji, gdzie w drugiej serii jest bardzo często popijane i eksponowane przez bohaterów (w nazwie zmienili jedną literkę, żeby nie było, że reklama ;)).
|
Kadr z anime Gyakkyou Burai Kaiji |
Po więcej zdjęć zapraszam jutro na facebooka.
Wspaniała relacja i wyjazd :) już pisałam, że Ci zazdroszczę ;)) a teraz jeszcze to kimono.. ehh... też bym chciała kiedyś przymierzyć ... czekam na ciąg dalszy :))
OdpowiedzUsuńŚwietne zdjęcia, a samego wyjazdu również zazdroszczę. ;) Czekam na dalszy ciąg relacji!
OdpowiedzUsuńPo tym poście z pamiątkami to chyba oszaleję z zazdrości.
OdpowiedzUsuńO, nie spodziewałam się, że tłumaczą wróżby na angielski :D
Zapomniałam jak się nazywa ta pozycja z siadaniem na piętach. O nie.
Haha, kciuk uniesiony w górę :D Aż się uśmiechnęłam, jak to przeczytałam.
Pomnik patrona kamikaze jak nasz Kazimierz Wielki w Bydgoszczy, tylko Kazimierz jednak chyba trochę mniej groźny, a bardziej majestatyczny.
Super zdjęcia, szczególnie podoba mi się ta ciasna zabudowa. Uwielbiam miasta. Za "tradycyjną" architekturą Japonii nie szaleję, definitywnie wolę naszą europejską :).
OdpowiedzUsuńTo jest takie piękne, że ciężko Ci nie zazdrościć... :'D Czekam na ciąg dalszy! :3
OdpowiedzUsuńTeż nie wiedziałam, że tłumaczą wróżby na angielski! Ale nie wiem, czy nie bałabym się losować, pewnie trafiłabym na jakiś horror w stylu "bad luck" XDD
OdpowiedzUsuńSky Tree wywołuje u mnie jakąś sympatię, bo jakiś czas temu oglądałam dramę o tym, jak budowano Sky Tree i pokazywali w niej prawdziwą budowę :D A teraz pięknie sobie stoi w Tokio :3
O jejciu, jakie przepiękne furisode miałaś na sobie! Zazdroszczę! Śliczny kolor, na pewno wyglądałaś cudownie! *Q* Fragment z ubieraniem kimon i panem pokazującym kciuk najlepszy. <3 No i ogólnie dobrze się czyta Twoje relacje z Japonii, więc czekam na więcej. <3
OdpowiedzUsuńPrzy parzeniu herbaty miałam okazję uczestniczyć na Otaku Campie. Na pewno nie było to to samo, co prawdziwa japońska ceremonia, ale dobre i to. Mi też smakowała herbata. Przepiękne kimona. :D
OdpowiedzUsuńŚwietna relacja i zdjęcia. Z chęcią zobaczyłabym taką świątynię na żywo. Do bycia mistrzem herbaty pewnie trzeba mieć bardzo dużo cierpliwości. Wspaniałe te kim ona, to niesamowicie miła sytuacja z tym panem :). Złota kupa ? :O tego się nie spodziewałam XD.
OdpowiedzUsuńCóż tu dużo pisać, zazdroszczę Wam wyjazdu jak cholera, ale cieszę się, że spełniliście marzenie. Uwielbiam jak piszesz te relacje, przynajmniej mam namiastkę tego, czego na razie sama nie mogę uświadczyć :< Czekam na więcej postów :33
OdpowiedzUsuńSerio świetne zdjęcia, jak profesjonalne ;) Ceremonię parzenia herbaty miałam na jakimś konwencie, ale to z pewnością nie to samo, jak już wyżej pisała Suza. Kimona śliczne, zawsze chciałam jakieś przymierzyć i poczuć się jak taka księżniczka właśnie. Ach, może kiedyś się uda... Również podobał mi się ten fragment z uniesionym kciukiem ^^
OdpowiedzUsuńProfesjonalny to jest tylko photoshop na tych zdjęciach ;) Sporo zdjęć robiłam jadąc autokarem i musiałam się nieźle nagimnastykować żeby odbicia w szybie wymazać.
Usuń